W piątek rano o godzinie ekstremalnie wczesnej Robert zawiózł nas na dworzec PKP.
Podobno pod dworcem PKP są jakieś tunele do zwiedzania, ale przez ten czas nie wpadłem na to aby tam pójść i zobaczyć. Sam dworzec wygląda jakby wziąć kadr z czarno-białego filmu, wydrukować wielki plakat i zalepić nim chropowatą ścianę. Dodatkową jego atrakcją są miejscowi żule i pijaki.
Miejscowe miejskie żule, to tzw. żule stacjonarne oraz żule błędne - ci drudzy są pod wpływem magicznego alkoholu, ci pierwsi dopiero na niego zbierają. Żule posiadają reklamówki z artefaktami, których pod żadnym pozorem nie należy im zabierać! Są też żule ozdobne i żule artystyczne, ale to juz inna historia.
Zaczęła się zasadnicza część naszej przygody. Na razie musieliśmy przetrwać jakieś 5 i pół godziny w pociągu, gdzie pojęcie klimatyzacji jest pojęciem z literatury science-fiction. Sam pociąg swym wyglądem przypomina mi czasy tak odległe kiedy pojechałem pierwszy raz na kolonie tak daleko, że aż góry ujrzałem. Góry wywołały u mnie wówczas entuzjazm wprost proporcjonalny do zażenowania widokiem ówczesnego pojazdu szynowego firmy PeKaPe.
Wsiadamy do pierwszej klasy, co zapewne wiele osób zrozumie. Można się tam nieco przespać a i syfek w przedziale jest nieco mniejszy. Ma się wtedy mniejszą szansę, że do przedziału wdepną pijani poborowi czy też osoby nie będące za pan brat z elementarnymi zasadami higieny osobistej. :P
Kibel.
Otóż kibel w PeKaPe czy to będzie pierwsza klasa czy ostatnia jest zawsze taki sam. Przypomina jamę Sarlacca z Gwiezdnych Wojen.
Nie jechałem polskim pociągiem od lat i to doświadczenie pozostawiło w mojej psychice pewien ślad - słowem poczułem się jak Adaś Miauczyński z "Dnia Świra", prawie identyczna sytuacja. :D