W samolocie jakoś nam z panem marynarzem upłynął czas na gadaniu o poważnych sprawach związanych z piwem, piciem tegoż piwa oraz ujemnymi efektami nadużywania piwa.
Wysiadamy. W Berlinie gorąco i ani jednej chmurki na niebie. Niebo niebieskie jak lazur czy jakiś taki inny ładny kolor. :-) Dłuższy marsz z podręcznym, szybkie sprawdzenie paszportu czy dowodu i odebranie reszty gratów z karuzeli. Sprawnie - o wiele sprawniej niż ma to zawsze miejsce w Liverpoolu.
Ten kosmoport jest traktowany przez szlachtę z Pomorza Zachodniego i Ziemi Lubuskiej jako punkt przesiadkowy na pojazdy naziemne. Nieważne - idziemy szukać jakiegoś busa do Szczecina. Znajdujemy od razu - pan Ryszard ma bilet, ja nie, bo dzięki swej wielkiej sile przewidywania wiedziałem, że i tak czy siak się na coś załapię i się nie pomyliłem. :P Dostałem ostatnie miejsce. :D
W drodze do Szczecina jednak nie gadamy już o piwie. O pływaniu - zarówno na pokładzie jak i za burtą. :)