Na lotnisko dojeżdżamy bez niespodzianek w postaci korka bez powodu lub innych tym podobnych przyjemności. Żegnamy się z Jareckim, on wraca do Manchesteru - ja wychodzę myślami w przyszłość, że w końcu upragnione wakacje.
Zauważyłem to żółte coś z teledysku The Beatles - The Yellow Submarine i strzeliłem foty. Liverpool zawsze się promuje używając wizerunku tej grupy, do tego lotnisko nazywa się bodajże Liverpool John Lennon airport.
Na lotnisku mam po raz pierwszy szoka, że nie było problemów z bagażem. Mam tylko 15 kilo (mogę mieć do 20) i pani z obsługi mówi normalnie nie po liverpoolsku (scouse accent) :-)
Zaczęło się miło, waliza czeka na zapakowanie do luku bagażowego, a ja sobie chodzę z laptakiem i czekam na lolot. Nie ma informacji na który gate iść, mimo że dla dwóch późniejszych już jest, więc nadal cierpliwie czekam grając w coś tam.
Mordowanie ludzików w grze komputerowej ma to do siebie, iż znacznie skraca czekanie i poprawia samopoczucie, ale jak wiadomo cierpliwość ludzka ma swoje granice a i bateria w laptaku nie jest wieczna. Wstaję i idę dowiedzieć co z moim lotem, bo na tablicy już trzy pozycje pod spodem a o tym moim ani widu ani słychu.
Na pytanie o lot, dowiaduję się że jest opóźniony o jakąś godzinę, ale pewnie będzie dłużej... Pytam z ciekawości czemu nie wpisali słowa "delay" na tablicy albo nie zapowiedzieli. Nie wiedzą... Norma na tym lotnisku.
Zdążyłem się już wcześniej zgadać z pewnym marynarzem wyglądającym jak typowy bosman. Pan Ryszard ma około 50 lat, jest brodaty i brzuchaty i ma wyraźny pogląd na świat. Tematem naszej rozprawy było - "Piwo i jego efekt na poczynania człowieka" czy jakoś tak. :)
Wsiedliśmy na samolot. Easyjety to latające slumsy, ciaśniejsze od pociągu relacji Łomża - Ciechanów, tyle że tamtych pojazdach podróżny ma swobodę poruszania się. W latających slumsach tak milusio nie ma.