Do Wałbrzycha dotarliśmy naszym starym sposobem czyli przez granice na piechotę. Z Broumova tramwajem do Mezimesti i piechotą do Polski a potem z Mieroszowa jakimś krótkim pociągiem do Wałbrzycha.
Przyjechaliśmy wieczorem i pamiętam ze wszystko już było pozamykane, sklepy z piwem także, pozostawały jedynie monopolowe. W jednych z nich nabyliśmy coś do picia i poszliśmy spożywać jak menele pod jakiś wiadukt blisko dworca bo już mieliśmy zaplanowane spanie w namiocie także to idealnie pasowało. Czasem jednak bywa tak, że nawet najdziwniejsze plany ktoś lub coś potrafi zmienić względnie zepsuć. Bowiem to panowie policjanci przejeżdżając obok nas zmienili nasze plany - z prostego powodu, ponieważ ja i Krzychu odlewaliśmy się już radośnie po jakichś kątach zacieszając twarze... Panowie nam kulturalnie zwrócili uwagę że lać po kątach to sobie można w domu, jakoś tak wyszło, że się z nimi zgodziliśmy chcąc uniknąć draki i cierpień związanych z ubytkiem gotówki. No i tak jakoś zacząłem z nimi gadać - że jesteśmy studenci, że jeździmy tu i tam i tym podobne pierdoły, Krzychu dodał, że nie mamy gdzie spać a nie znamy miasta... Oni popatrzeli po sobie i jeden powiedział - Wskakujcie, zapraszając nas gestem do niebieskiego poldka. No myśli miałem niewesołe, związane z różnymi smutnymi miejscami i wydarzeniami, ale ci gliniarze nie wyglądali na zasmuconych, raczej się z nas podśmiewywali. Jeden powiedział ze nas podrzucą do schroniska co jest w pobliżu. Odetchnęliśmy z ulgą bośmy myśleli że za to odcedzanie kartofelków będzie mandat a to by na pewno oznaczało koniec wycieczki. Policjanci dotrzymali słowo i faktycznie podrzucili nas kawałek, daleko nie było, tylko myśmy poszli w drugą stronę czy gdzieś w bok. Schronisko nazywało się Daisy, do dziś pamiętam. Było tam sporo ludzi ale nas przyjęli i dali spanie w jakimś pokoju z innymi studentami obojga płci. Oczywiście impreza w wesołym towarzystwie studentów z Poznania, Częstochowy i skądś jeszcze bo nasz pokój był dość duży więc się poschodzili jacyś ichni znajomi. Kwestię ciszy nocnej pominięto milczeniem, ale nie było zbyt hałaśliwie bo magnetofon nie dudnił.
Rano ruszyliśmy na zwiedzanie miasta, bo jak się dowiedzieliśmy ma ono długi rodowód sięgający średniowiecza. Historia miasta jest dośc podobna do historii innych miasta Śląska z ta jednak różnicą, że było to typowe miasto kolonistów oraz przeważnie prywatne. Należało bodajże do początków XVI wieku do księstwa świdnicko - jaworskiego, które wówczas było lennem Czech, później w 1526 r., przeszło pod panowanie Habsburgów austriackich.
Rynek Wałbrzyski pochodzi z XVIII wieku, ale w czasie jak tam byliśmy był chyba świeżo po remoncie. Okoliczna starówka sprawiała wrażenie chaotycznie zbudowanej. No i to różnice wzniesień - regularnie musieliśmy chodzić pod górę i na dół. Wałbrzych nas miło zaskoczył jako miasto, każdy się tam spodziewał jedynie kopalni i atrakcji z nimi związanych jak smród i zanieczyszczenie środowiska a było całkiem miło. I lasy w okolicznych górach rosły.
Zresztą góry są doskonale widoczne z miasta szczególnie Chełmiec, który zdaje się nad nim górować. Pochodziliśmy nieco po rynku i okolicach, potem poszliśmy na autobus na jedną z głównych ulic, aby przejechać do Szczawna Zdroju. Jadąc autobusem doskonale było widać górę Chełmiec mająca przeszło 800 metrów wysokości nad poziom morza.