Wysiadamy z pociągu i jest noc. Od razu powiem że pociąg był niczego sobie, szybki - 1,5 x PeKaPe i ładniejszy niż te pojazdy używane wówczas w polskich kolejach państwowych. Wysiedliśmy na Lichtenbergu, na którym była tez stacja metra.
Paweł poprowadził nas do jakiegoś autobusu (wcześniej się wywiedział gdzie ma iść), którym udaliśmy się na jakieś berlińskie wygwizdowo, ale blisko jakichś poenerdowskich bloków. Komunistycznie osiedle jak nic, lenine jedynie brakuje, ale nie grymasząc rozkładamy namiot na niewielkim kempingu czy co to było.
Nie muszę nadmieniać że wszystko od dawno było pozamykane i żywej duszy na ulicy nie uświadczysz. Spożyliśmy resztę piwa które pozostało i poszliśmy grzecznie spać.
Rankiem tym samym autobusem (znaczy się wyglądał tak samo, ale czy był ten sam śmiem wątpić) pojechaliśmy do centrum miasta. Cel Alexanderplatz. Tam jest ten zegar co pokazuje godziny w różnych rejonach świata, wszystkie strefy czasowe - taki grzybek jakby z układem planetarnym u góry. Jest też wieża telewizyjna. Oglądaliśmy uważnie te zabytki dawnego NRD z nieukrywanym zainteresowaniem. Później poszliśmy pod Checkpoint Charlie, gdzie w czasach komunizmu znajdował się punkt graniczny między Berlinem Zachodnim a NRD. Miejsce dla mnie symboliczne, podobnie jak Mur Berliński, Okrągły Stół czy Solidarność.
Po krótkim zwiedzaniu Berlina postawiamy jechać w końcu do Cottbus - po polsku Chociebuża.