Do Hasselt dojechaliśmy pod wieczór, nie pamiętam która była godzina,ale na pewno była to jedna z tych późniejszych godzin. Trochę nam zajęło znalezienie właściwej ulicy aby trafić do sensei Antonio Garcia, ponieważ niemal wszystko w Belgii wygląda podobnie no i ciemno było. Po wejściu do małego przydomowego dojo czyli sali treningowej z podłogą wyłożoną matami. Tu nocowaliśmy.
Rano pierwszy raz zobaczyłem przydomowy ogród japoński, jakie Antonio miał przy domu, jednak nie było czasu na oglądanie ponieważ pojechaliśmy z rana na kilkugodzinny trening. Wieczorem piwko, kebab u Turka i śmichy chichy po czym spać ponieważ rano jechaliśmy na kolejny dzień treningów do Francji do miasteczka Valenciennes, niedaleko belgijskiej granicy.
W Belgii podoba mi się czystość i architektura domów, no i to że przed domami generalnie nie ma płotów. Jest miejscami jak się dobrze trafi tak trochę bajkowo, można sobie pochodzić i pogapić się na schludne domki otoczone trawnikami i ogródkami. Ulice równe i bez dziur, ścieżki rowerowe i chodnika dostępne niemal wszędzie.
Przypomniała mi się śmieszna sytuacja z któregoś sklepu.Poszliśmy całym stadem kupić coś do jedzenia i piwo. Podszedłem do lady i mówię po angielsku do pani że chcę butelkę piwa. Powiedziałem wówczas 'Please give me one bottle of beer' Pani na mnie patrzy i nie wie co zrobić. Kumpel mi doradził mów po niemiecku, więc skleciłem zdanie i mówię 'bitte gibst mir eine Bier' czy jakoś tak, w niemieckim byłem wtedy znacznie silniejszy niż teraz. Pani sięga do lodówki gdzie leżały rożne miejscowe smakołyki, wyciąga jakąś kulkę nabitą na patyk i mówi cos po ichniemu... Kumpel mnie trącą łokciem i mówi żebym mówił po francusku... :D Wyciągam rękę przez siebie wskazując na piwo i mówię 'To'. I pani mi to piwo podała.
Tak na marginesie belgijskie piwo nie jest najgorsze, można je pić.
Ale lepiej nie przeliczać na polskie talary ile kosztuje... Uniknie się dawki stresu :-)