Welshpool to małe miasteczko leżące opodal angielskiej granicy (6 km) w hrabstwie Powys. Dominuje tam zdecydowanie kultura angielska - nazwy ulic wyłącznie po angielsku, używa się angielskiej nazwy miasta itp. Walijską nazwę miejscowości - Y Trallwng odkryłem dopiero na miejscu a sam język walijski słyszałem raz w sklepie z pamiątkami. Poza tym to angielski i polski :P Jest tam jak wszędzie w Walii, znaczniej czyściej niż w Anglli. Ludzie są w porządku, zawsze podpowiedzą gdzie trafić
Samo miasteczko jest podobne do innych miasteczek w Walii, nie jest nadmiernie ekstujące. Można zobaczyć sobie niewielkie Powysland Muzeum znajdujące się przy głównej ulicy Severn Road i zarazem przy rzeczce, blisko stacji kolejowej.
Zamek Powis znajduje się na południe od miasta - dojść tam bardzo łatwo, są drogowskazy, nie da się nie trafić :P Twierdzę wybudował ostatni książę Powys - Owain ap Gruffydd ap Gwenwynwyn i miała ona inne przeznaczenie niż pozostałe zamki z XIII wieku w północnej Walii: Beaumaris, Caernarfon, Conwy i Harlech. Zadaniem tego zamku było powstrzymywanie angielskiej ekspansji na Walię a nie jak w przypadku wyżej wymienionych twierdz - utrzymanie porządku w podbitym kraju. Nie jest to ruina jak większość innych zamków i nie jest to twierdza tak monumentalnych rozmiarów jak wyżej wymienione.
Przez kilka następnych stuleci zamek zmieniał właścicieli i nie za wiele w nim się działo aż do 1784 roku, kiedy to córka lorda Powis - Henrietta Herbert wyszła za mąż za Edwarda Clive, najstarszego syna Roberta Clive - człowieka, który odnosząc szereg zwycięstw w Indiach nad wojskami francuskimi i bengalskimi (1757) umożliwił Kompanii Wschodnioindyjskiej na rozszerzenie wpływów angielskich w tym kraju. De facto oznaczało to, iż Indie i przyległe kraje zostały angielskimi koloniami na okres prawie 200 lat. Edward i Henrietta dzięki aliansowi między swoimi rodzinami rozpoczęli renowację zamku, szczególnie wszelkich zaległych napraw, odnowiono także park.
Znajdują się tam dwie kolekcje: pierwsza to State Bedroom z XVII. Tutaj wystawiono meble z epoki pochodzące z Francji i Anglii, stroje (manekiny stoją w różnych pozycjach jakby się czas zatrzymał), przedmioty codziennego użytku, dywany, łóżka, pojazdy itp. Poza tym mamy obrazy z XVII wieku oraz bibliotekę z książkami z tamtych czasów. Jest nawet coś z rodzaju łaźni oraz kuchnia. Całość robi niezłe wrażenie, do tego osoby z obsługi są ubrane w klimatyczne stroje :-)
Druga część wystawy to przedmioty przywiezione przez Roberta Clive'a z Indii. Naprawdę ciekawe rzeczy, jakich repliki widzi się jedynie na filmach. Mnie jedynie było żal tygrysów i lampartów, których skóry tam wystawiono. Nie lubie zabijania w imię zaspokojenia próżności czy z innych niskich pobudek. Tak poza tym to całość ekspozycji bardzo interesująca.
Poza mamy tam portrety Henrietty, Edwarda i Roberta Clive, malowane w 1777 przez Joshua Reynolds'a.
Wstęp 9,9 funta za wstęp tylko na zamek. W parku nie byłem i nieco żałuję bo warto, ale bałem się czy zdążę bo byłem tam dość późno. Nie wolno robić zdjęć w środku, zakaz i lepiej się do niego stosować.
Warto pojechać, naprawdę. Takich rzeczy jak tam to jeszcze nie widziałem w UK.