Geoblog.pl    marcin954    Podróże    Podążając szlakami kupców dawnej Hanzy zwiedzamy państwa wschodniego wybrzeża Bałtyku.    Tallinn - hanzeatycka stolica współczesnej Estonii.
Zwiń mapę
2009
24
sie

Tallinn - hanzeatycka stolica współczesnej Estonii.

 
Estonia
Estonia, Tallinn
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 2553 km
 
Wypłynęliśmy akurat wtedy kiedy znalazłem dobre miejsca dla nas obojga i naszych szanownych bagaży. Rzuciliśmy klamoty obok nas i Ania z racji, że wokół było dużo luzu rozsiadła się wygodnie zagłębiając się w lekturze swej książki. We mnie obudził się wilk morski dusza pirata wiec wyszedłem na zewnątrz i jak się można domyślić spędziłem tam większość czasu. Lubię morze, szczególnie otwarte morze. :)

Promem nie chybotało nadmiernie więc warunki do robienia zdjęć były dobre, pogoda znakomita - słońce na niebie i ani jednej chmurki. Siedząc z tylu obserwowałem zmniejszający się i stopniowo ginący w oddali fiński brzeg - wiedziałem że Estonii jeszcze nie zobaczę - definitywnie chciałem się znaleźć na pełnym morzu. Minęliśmy jakieś statki, ale poza nimi to pustka. Nic tylko woda i odbijające się w niej promienie słońca. Najbardziej zaskoczyło mnie coś w rodzaju latarni morskiej - była to wieża (patrz galeria) wystająca z wody. Wyglądało to jak latarnia morska i początkowo taką też uknułem teorię, lecz do brzegu estońskiego było jeszcze bardzo daleko, ledwo było cokolwiek widać...

Tallinn widoczny od północy, od strony morza, jawi się jako miasto - metropolia. Spoza drzew wyglądają nowoczesne biurowce, nie tylko kilkunasto piętrowe bloki z małymi mieszkankami jako spuściznę epoki sowieckiej.

Do wylądowaniu podążyliśmy od razu w stronę naszego hotelu - plan miasta znaleźliśmy w Helsinkach na przystani promowej :-) Nasz hotel nazywał się Mihkli i był zlokalizowany przy ulicy Endla 23 - dla nas to oznaczało, iż musimy przejść nie taki znowu mały kawałek. W Tallinnie stare miasto jest bardzo blisko przystani promowej, więc szliśmy także i jego ulicami już zwiedzając i robiąc zdjęcia. Po dotarciu do hotelu miłe zaskoczenie - w pokoju dwuosobowym mieliśmy dostęp do internetu, wygodne łóżko, barek i dżakuzi w wannie :-) Żyć nie umierać i to za jedyne 700 koron estońskich (50 euro) za noc! :-)

Po rozłożeniu gratów i zapoznaniu się co i jak postanowiliśmy iść na zwiedzanie miasta. Z tego hotelu na stare miasto jest jakieś 10 minut marszu, więc naprawdę niedaleko. Na stare miasto weszliśmy przy zamku tallińskim, gdzie rezyduje rząd Estonii oraz cerkwi Aleksandra Newskiego, do której Ania mnie zaciągnęła aby obejrzeć w środku. Dalej ruszyliśmy zwiedzać klimatyczne uliczki w tym mieście, gdzie przeszłość zdaje się pukać do bram teraźniejszości i przyszłości. Mnie jeszcze interesowało zobaczenie tablicy poświęconej polskiemu okrętowi podwodnemu ORP Orzeł, który był internowany w Tallinnie we wrześniu 1939 r. Polacy uciekli z Estonii walczyć z nazistami, a dla Rosjan był to jeden z pretekstów do zajęcia tego kraju i narzucenia mu komunistycznego reżimu na około 50 lat. Myśmy na początku nieco błądzili mimo wskazówek, więc poszedłem do polskiego konsulatu - jest na starówce, dokładnie się zapytać gdzie mam iść i pani tam rezydująca mi powiedziała - ulica Pikk 70. Aby tam dojść należy iść ulicą Pikk na północ w stronę baszty Gruba Małgorzata - Paks Margareeta. Tablica jest słabo widoczna z daleka, ale bez problemu ją znaleźliśmy. Poza tym to powędrowaliśmy po starym mieście zaglądając we wszystkie kąty, w tym do sklepów z pamiątkami dla turystów. Drogie te rzeczy więc nic nie kupowaliśmy poza jakimiś serwetami, które Ania nabyła ku swej uciesze. Udało nam się także dostać na taras widokowy opodal tallińskiego zamku.

Sam Tallinn jest o tyle ciekawy że nikt się tam nie wstydzi historii - np. faktu iż miasto zostało założone przez Duńczyków. W języku estońskim (fińskim zresztą też) nazwę Tallinn tłumaczy jako "miasto duńskie" - taani linn lub też "miasto rolnicze" - talu linn. Na mieście można zauważyć wiele podmiotów, które używają nazwy miasta obowiązującej przed odzyskaniem niepodległości w 1918 - Reval. Historia w tym mieście jest również widoczna w restauracjach na starym mieście - jasnowłosi Estończycy są poprzebierani w stroje sprzed kilku wieków i gdyby nie terminale do płatności kartą w ich rękach jak ktoś płaci za posiłek to dałbym się nabrać. No jest tam klimat, nie da się zaprzeczyć i tęskno za tym miastem. Jednakże co należy nadmienić jest to miasto zdecydowanie estońskie (rosyjski słychać na ulicach, ale dość rzadko) i europejskie, nastawione na gości z zachodu, nie ze wschodu. Na witrynach sklepowych było widać: Avatud; Avoinna i Open - otwarte po estońsku, fińsku i angielsku. Na ulicach też jest pełno anglojęzycznych turystów, szczególnie z USA i Australii. Mimo swego zaangażowania w powrót do Europy, Estończycy nie zapominają o swoich korzeniach - zresztą powiedziano mi, iż w czasach komunizmu bardzo dbali o zachowanie języka i kultury.

Po Tallinie zdecydowanie należy poruszać się z planem miasta, ponieważ nazwy ulic brzmią kompletnie obco i można się zgubić - na starówce ulice nie krzyżują się pod kątem prostym. Prawie wszyscy miejscowi mówią po angielsku, mało kto nie mówił. Napisy na ulicach po estońsku, czasami po rosyjsku, ale rzadko. Oznaczenia dla turystów także po angielsku. Poza tym miasto jak po nim później powędrowałem wieczorem sam (Ania wróciła do hotelu) przypominało mi mocno Szczecin. Jeżdżą tam tramwaje a budynki w tej niezabytkowej części miasta są dość podobne do tych w Szczecinie - i tu Hanza i niemieckie korzenie i tu Hanza. Może ma to jakieś znaczenie, nie wiem. Wieczorem w każdym razie było nadal na tyle ciepło iż udałem się do dzielnicy Pirita zobaczyć morze, jest tam promenada. To normalna aleja przy samym brzegu z dostępem do morza nieograniczonym milionem obiektów gastronomicznych serwujących to samo co wszędzie. Przyjemnie tym bardziej że słońce zaszło jak tam dotarłem i widziałem jedynie różowo - pomarańczowy poblask nad morzem - moje wyliczenia były słuszne. Słonce nadal zachodzi na północnym zachodzie, ale białej nocy już nie zobaczę bo to nie lipiec czy czerwiec tylko koniec sierpnia. Spotkałem jakąś ekipę młodych ludzi, zacząłem z nimi gadać i tak wróciliśmy razem do miasta.

W hotelu mały komediodramat - ten komp co go mieliśmy w pokoju (może inaczej - nie komp tylko klawiatura i monitor podłączone kablami do jakiejś jednostki centralnej) przestał działać bo Ania coś zmajstrowała. Wykąpałem się używając rzecz jasna wszystkich dostępnych bajerów po czym spróbowałem naprawić tego kompa, lecz jedyną komendą jaką ujrzałem na monitorze była нет сигнала. To mi dało do zrozumienia że albo oni coś wyłączyli albo Ania dokonała tego czynu dzięki swym nadzwyczajnym zdolnościom. :-D

Do Rygi - stolicy Łotwy mieliśmy jechać autobusem ponieważ z Tallinna jedyne międzynarodowe połączenie kolejowe jest do Moskwy. Dworzec autobusowy znajduje się przy ulicy Odra :-) - skręcamy tam z Tartu Maantee. Bilety międzynarodowe trzeba kupować na pierwszym piętrze. Nie pamiętam ile kosztowały dokładnie ale coś koło 20 euro za osobę. Autobus którym jechaliśmy był nowoczesny - jak zauważyłem znakowano bagaż numerem biletu, także potem każdy mógł odebrać tylko swój bagaż ale nie tylko w tym celu - o tym dowiedziałem się później na Litwie. Jechaliśmy z Anią na górze (autobus był piętrowy) w niezłych warunkach, temperaturę regulowało się za pomocą klimatyzacji. Zamieszanie jedynie powodował jakiś Azjata, który szukał swojego miejsca - numer był na bilecie więc go pokierowałem, tak poza tym to całkowity luz.

Jadąc przez Estonię zauważa się, że droga główna w kierunku Rygi (przez Parnu) i wzdłuż wybrzeża jest w bardzo dobrym stanie. Za Parnu (po polsku Parnawa) czasami widać było morze, ale tylko dlatego, iż siedzieliśmy na górze - z samochodu się go nie zobaczy, chociaż czasami trasa biegnie zaledwie kilkadziesiąt metrów od wody. Estonia jest krajem słabo zaludnionym - autobus jedzie szybko ponieważ nie ma co chwila wiosek tylko pojedyncze domy i czasami wioska lub miasteczko, ale kraj naprawdę sprawia wrażenie pustego. Jak przekroczyliśmy granicę to na Łotwie jest podobnie - zaludnienie jest niskie, mimo bliskości morza. Zbliżając się do Rygi zauważyliśmy już nieco ludzi, ale nadal to było nic w porównaniu z tym co się dzieje nad polskim morzem o tej porze roku. Tutaj mają cisze i spokój. Więc może warto tu nad te morze przyjechać latem, skoro nie ma tłumów?
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (24)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedził 8% świata (16 państw)
Zasoby: 174 wpisy174 59 komentarzy59 1215 zdjęć1215 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
23.03.2018 - 26.03.2018
 
 
20.09.2016 - 23.09.2016