Tułamy się pojazdami transportu publicznego trafiając ostatecznie do Zielonej Góry. Ruszyliśmy z rana jadąc jakimś ogórkiem do Guben z prędkością jakby się coś paliło za nami, przeszliśmy sprawnie przez graniczną rzekę Nysę Łużycką. Jednakże nasze tempo przemieszczania się spadło po tym jak już w Gubinie nabyliśmy flaszkę w stosownym sklepie po czym oddaliśmy się degustacji zawartości tejże w miejscu publicznym. Następnie dokonaliśmy zakupu kilku piw, które także spożyliśmy w tym samym miejscu publicznym. Krzynkę pijani poszliśmy na jakiś przystanek PeKaeSu gdzie nie było łatwo znaleźć odpowiedni pojazd, ale daliśmy radę przy pomocy innych pasażerów.
Do Zielonej Góry dotarliśmy już pod wieczór i w zasadzie zamiast coś oglądać to poszliśmy szukać miejsca do spania. Nigdzie nas jednak nie chcieli więc rozłożyliśmy namiot w jakimś parku. Było wesoło gdyż odwiedzili nas miejscowi menele i tak radośnie spędziliśmy resztę wieczoru i większą część nocy.
Przespaliśmy chyba pół dnia - ktoś się obudził jak dzieciaki zaczęły rzucać kasztanami w namiot i śmiać się. Łby nas bolały i zaczęliśmy się zastanawiać czym nas nasi kumple poczęstowali... Po menelach ani śladu ani po ich sprzęcie, żadnej flaszki, co by sprawdzić co piliśmy... Całe szczęście że Paweł był generalnie mądrzejszy od nas dwóch i miał na oku nasze klamoty, nic nie zginęło.
Wyjechaliśmy z Zielonej Góry na kacu zobaczywszy tylko starówkę, gdzie zjedliśmy smaczny obiad w jednej z restauracji.