Czyli wracamy.
Niemieckie autostrady są równe jak stół, przez to jazda nimi jest zwyczajnie nudna, ponieważ brak jest atrakcji jak dziury, wyboje, koleiny, brak kierunkowskazów czy "kierowców", którzy powinni jeździć furmankami a nie samochodami. Ale mimo tej nudy jest fajnie, bo można wprost z Schwangau strzelić do Szczecina, nie błądząc po miejskich drogach.
Nie wróć, kłamię. Błądziliśmy po Berlinie bo Ani się mocno zachciało do jakiegoś outletu, który z outletem nie miał nic wspólnego cenowo, ale był klimatycznie zrobiony, na starówkę stylizowany.
Ogólnie wrażenia niezłe, najlepiej wspominamy pałac Linderhof, Innsbruck i obie górki: Tegelberg i Hafelekarspitze, pozostałe punkty wycieczki tez ciekawe, ale niewiele z nich się zapamiętało.
Zyski: - obejrzeliśmy słynny baśniowy zamek, o którym skądś gdzieś tam się słyszało a jego wizerunek jest w każdej ramówce Disneya; :-)
- zobaczyliśmy jak wygląda profesjonalne podejście do turysty, na przyszłość się przyda tego typu doświadczenie;
- zjedliśmy porządne obiady serwowane w hotelowej kuchni, szczególnie Ania była zachwycona;
- nasyciliśmy oczy widokami jak z pocztówek;
- stwierdziliśmy że świat jest fajny i że, wakacje też są fajne;
- angielski się przydaje, ale czasami przydatny bywa polski;
- przekonaliśmy się, że polski stał się językiem światowym, ponieważ na wszystkich zamkach otrzymaliśmy przewodniki w naszym ojczystym języku; ;-)
- miejscowe piwo było dobre; ;-)
- no i nie wiem co jeszcze, ktoś ma jakiś dobry pomysł to chętnie kupię za dobre słowo.
Straty: Brak, nie pamiętam aby coś zginęło, zostało zgubione lub ukradzione.