Do Liverpoolu dotarliśmy autobusem w 40 minut, także sprawnie poszło no i fakt faktem daleko to to nie jest. W centrum Liverpoolu przysiedliśmy sobie na ławce aby pogadać bo było sporo czasu. Na przystań promową dotarliśmy mniej więcej na godzinę przed czasem więc co było robić - kilka zdjęć i piwo, ale to drugie niestety tylko w marzeniach. :P W każdym bądź razie rozmawialiśmy o piwie, planach na życie i o tym jak będzie czyli standardowa gadka jak się nudzi.
Na Wypę Man jest odprawa - zaskoczeni nie byliśmy, bo wiedzieliśmy o tym, ale nie wiedzieliśmy że jest to tak poważna odprawa. Gruby pan powiedział nam, że z browarem na pokład nydy rydy... Ja miałem minę cierpiętnika i od razu pomyślałem jak tu wypić chociaż te kilka piw aby je ocalić od pogromu, ale Paweł zaczął jakieś pertraktacje i okazało się, że piwo na pokład wjedzie ale w luku bagażowym. Nie mogliśmy go wnieść na pokład osobiście, torba z piwem do zwrotu jak dotrzemy na miejsce. Czyli jak w samolocie. Już w lepszych humorach, ale jeszcze z troską w głosach weszliśmy na terminal. Piwo było chyba najważniejsze z tych wszystkich gratów
Prom Steam Packet naprawdę warty polecenia, to nie jest pływający slums jak te pływające przez kanał La Manche - nie było tłoku, śmieci i wrzasków pijanych angoli. Siedzenia nie luksusowe ale wygodne a my w swojej inteligencji nawet nie skojarzyliśmy że mamy fajne siedzenia na górze tylko żeśmy siedli byle gdzie. Na promie można obejrzeć film, stracić forsę na automatach lub w barze ale najskuteczniej zrobić to w sklepiku. Przez większą część czasu szwendaliśmy się po promie albo wzorem wilków morskich przebywaliśmy na pokładzie rufowym dostępnym dla pasażerów. Doszło mi do mózgu czemu piwa nie mogłem wnieść - z powodu wiatru i bujania pokaźnie wzrasta ryzyko, że ktoś w stanie zmienionej świadomości przeleci przez barierkę. Na promie z megafonu dowiedzieliśmy się o biletach na transport publiczny na wyspie, że są znacznie tańsze do kupienia, więc to zrobiliśmy. Ale była zgrycha z jedzeniem - byle co ciepłego - ot angielski smażony czy podsmażony kawałek padliny kosztował osiem funtów!!! :-O Trzeba było wybulić osiem funi na żarcie które normalnie kosztuje dwa... Ja kupiłem M&Msy (nieco droższe niż normalnie), Paweł coś do picia - obu tych niezwykłych zakupów dokonaliśmy w sklepiku gdzie kupiliśmy bilety. Tęskniliśmy za naszymi piwami. które gdzieś tam siedziały samotnie w ciemnym i smutnym pomieszczeniu...
Robiłem zdjęcia - najpierw płynie się blisko wybrzeża Anglii potem jest odbicie na północny zachód w głąb morza. Dość szybko straciliśmy Liverpool z oczu, nieco dłużej było widać góry Walii na zachodzie. Na zachód od nas czyli na północ od Walii ciągnęły się całe szeregi wiatraków. Mnie osobiście najbardziej ucieszyło, kiedy znaleźliśmy się na pełnym morzu, lubię otwarte morze najlepiej jeszcze jakby było bezkresne... :-D
Podróż trwa nieco ponad trzy godziny i muszę powiedzieć że promy Steam Packet w moim rankingu pojazdów wodnych nie bojowych zajmują pierwsze miejsce, naprawdę nie ma się poczucia żenady, że się tym czymś podróżuje.