To był gwóźdź programu mojej drugiej wycieczki do Liverpoolu i jego okolic. Ekipa liczna i mało zorientowana w terenie. Skład bandy: ja, Lucy, Aimee, Stuart i Kelly. Cześć ode mnie z pracy, część nie, ale wszyscy weseli i dość hałaśliwi :-) Jechaliśmy pociągiem, bo w planach było spożywanie piwa (plan został zrealizowany) - koszt biletu 9,5 funta od łebka, tam z powrotem. Tanio. (Wcześniej zaliczyliśmy Albert Dock - zwiedzanie, spożyliśmy tam również coś już od dawna martwego - tak smakowało bynajmniej)
Aby się dostać do U-Boat Story w Birkenhead trzeba pójść na Pier Head (nazwa jest myląca, nie jest to molo) i kupić bilet. Jest to tzw. combined ticket co oznacza iż można niego wejść do U-Boat Story czyli do naszego u-boota ;-) Koszt kilka funtów, bodajże sześć - zawsze mi jakieś ważne pierdoły ulatują ze łba i potem jest problem :P
Tamtejszy prom wygląda jak każdy inny tego typu pojazd poruszający się na powierzchni wody zwany potocznie promem. :D Bardzo typowy, ale nie jakiś obskurny. Po drodze przez megafon dostajemy garść informacji o Liverpoolu - ciekawych nota bene i głos jest słyszalny, nie jak w samolocie, gdzie monolog pilota odkłada się ad acta. No więc płyniemy sobie w stronę ujścia rzeki do morza, mnie serducho w górę poszło, bo morze uwidziałem. :-) Zachwyt mój trwał krótko i został brutalnie przerwany kiedy nasza amfibia skierowała się z powrotem w stronę miasta trzymając się już drugiego brzegu. Mijamy pierwszą przystań - Seacombe Passenger Ferry Terminal. Tuż obok niej urządzono coś w rodzaju muzeum lotów kosmicznych czy jakoś tak z okazji faktu, iż w 2009 roku minęło 40 lat od kiedy Armstrong z kumplem na Księżycu biegali po piachu i carlsberga pili. :-D Ta przystań jest koloru czerwonego.
Wysiadamy na drugiej przystani - Woodside Passenger Ferry Terminal, ta jest koloru niebieskiego - kolory podaję na wszelki wypadek, jakby się jacyś oporni pojawili to łatwiej im będzie trafić :D I teraz to jest ważne - jak wysiądziemy z promu to idziemy jak ludzie w kierunku miasta, po lewej stronie w terminalu będzie stosowne wejście do U-Boat Story, gdzie pokazujemy bilet.
Dlatego ważne i o tym pisze? My zrobiliśmy tak: ktoś zauważył pierwsze lepsze drzwi po lewej stronie zaraz po zejściu z promu, po czym przez nie przeszedł wedle zasady, nie ważne gdzie się lezie ważne aby leźć do przodu :-) Oczywiście resztą poszła za wodzem owczym pędem gnana pomimo iż wcześniej nam tłumaczono abyśmy szli normalnie jak ludzie. Obeszliśmy u-boota od zewnątrz, ładny, jakaś pani stała sobie z pieskiem i jakimś panem, piesek sobie szczekał, oni się na nas gapili jakby ufo zobaczyli... No nic, typowe uroki zadupia. Wróciliśmy na teminal idąc dookoła przez jakieś krzaki i między samochodami. Pomyśleć że większość z nas skończyła studia. :-D
Samo muzeum jest niewielkie i oczywiście multimedialne, wystawiono nieco eksponatów pochodzących z okrętu, oryginalnych przedmiotów używanych przez załogę. Po wydobyciu okrętu z wód Kattegatu znaleziono w nim sporo przedmiotów codziennego użytku załogi, 100 butelek po winie, karton prezerwatyw itp. Można się dowiedzieć iż okręt został zatopiony podczas ataków RAF-u na początku maja 1945 w cieśninie Kattegat, po mniej więcej rocznej służbie w Kriegsmarine. Zginęło trzech członków załogi, 49 przeżyło. Wymieniono także jego sukcesy i porażki, zapamiętałem sukcesy: okręt nigdy nie atakował innych jednostek w czasie swej służby. Wprowadzony do żeglugi w grudniu 1942 r., w latach 1994/45 odbył trzy patrole bojowe, ale nie zatopił żadnej jednostki wroga, ponieważ wówczas już minęły złote czasy łowów dla u-bootów.
U-boot jest na zewnątrz. Okręt pocięto na cztery części tak aby można było zobaczyć co jest w środku - za względów ekonomicznych i technicznych również. Każda część jest ograniczona przejrzystą szybą i jak później widziałem szyby te są myte - były czyste co widać po jakości zdjęć. Wszystkie flaki w środku widać i to całkiem dobrze mimo rdzy która pokryła wszystko rudym nalotem. Widać było również, że taki okręt podwodny to była cholernie skomplikowana maszyneria. Przy każdym stanowisku obserwacyjnym, że tak powiem jest panel, gdzie można pooperować czymś w rodzaju kamery, co pozwala na bliższe przyjrzenie się wybranym elementom okrętu. Luki torpedowe i wyrzutnie torped szczególnie mnie zainteresowały, zresztą jedna torpeda leży sobie pomiędzy poszczególnymi częściami okrętu. Mostek dowodzenia jest nieprzecięty i leży na górze pomiędzy dwoma częściami okrętu. Można oglądać spokojnie i bez obaw przed zmoknięciem - przed każdą szybą zrobiono coś w rodzaju okapu szerokiego na ponad metr.
Nas zastawiało jak tylu facetów mogło się pomieścić na tak małej łajbie... Kurde musieli panowie nerwy mieć ze stali. Przecież to to miało jakieś 76 metrów całkowitej długości i z sześć szerokości. O mamo, weź tak pływaj po ciemaku w czasie wojny z podobnymi sobie wariatami...
Aha - zapomniałbym nadmienić iż U-Boat Story powstało w lutym 2009 a sam U-534 jest jednym z czterech u-bootów, który dotrwały do naszych czasów. Ten okręt należał do typu IX C/40, czyli należał już do tych nowocześniejszych.
Zanim wyszliśmy to pogadałem jeszcze z jednym gościem z obsługi, który jak się dowiedział że jestem z Polski to się ucieszył i powiedział mi, że był w u nas w kraju w Mielnie z dzieckiem swej siostry czy brata na kuracji w ośrodku dla chorych dzieci. Chwalił sobie nasz kraj i potrafił prawidłowo wymówić nazwy jak Mielno czy Koszalin. Zawsze się jakiegoś swego spotka :-)
Powrót bez większych perturbacji, wszak deszcz się do nich nie zalicza :P
Część zdjęć opisałem dzięki pomocy Przemka ze Szczecina, którego pozdrawiam. :-) Dzięki wielkie brachu za pomoc. :-)