Do Helsinek docieramy na tyle wcześnie, że w hostelu pokój jeszcze nie gotowy i musimy zostawić nasze klamoty w recepcji. Naszym głównym celem jest Suomenlinna/Sveaborg (następny wpis), lecz chcemy też zobaczyć centrum Helsinek. Pogoda nam dopisuje, jest słonecznie i nie gorąco, rzekłbym idealnie.
Autobus zatrzymuje się w samym centrum miasta, szybko znajdujemy gdzieś plan Helsinek aby się zorientować jak daleko mamy do tego hostelu. Niedaleko - musieliśmy tylko dojść na ulicę Simonkatu i skręcić w Yrjonkatu/Georgsgatan i potem finalnie w prawo na Uudemaankatu/Nylansgatan do hostelu. Dla nas to już jest betka taki krótki przemarsz w obcym mieście :D
Helsinki prezentują się całkiem nieźle. W mieście widać dużo budynków w stylu klasycystycznym - niewiele się różni architektonicznie od miast polskich. Jeżdżą tam tramwaje i autobusy, są niewielkie skwery i aleje obsadzone drzewami. Ja się przez chwilę poczułem jak w Szczecinie, całkiem swojsko. Problemem są niewielkie ilości śmieci zalegające gdzieniegdzie (to nic w porównaniu z Anglią) no i społeczeństwo już nie jest tak jednorodne - widać nieco kolorowych imigrantów i Rosjan (w Turku na ulicy znalazłem rosyjskiego rubla!). Mimo to jasnowłosi Finowie zdecydowanie dominują nawet na Kauppatori (rynek główny). Obsługa w hotelach, restauracjach czy gdziekolwiek to Finowie mówiący po angielsku, wielki plus tego kraju.
Na rynek Kauppatori idziemy w dwojakim celu - promy do Tallinna i na twierdzę Suomenlinna. Do Tallinna kupujemy bilet na przystani promowej po zachodniej stronie Kauppatori za 26 euro od osoby. Są jeszcze za 19 euro, ale te trzeba rezerwować przez internet i one są w godzinach szczytu. Na prom do twierdzy bilet kosztował bodajże 2,5 euro w obie strony czyli niedrogo. :-) Na rynku pełno obiektów gastronomicznych gdzie serwuje się potrawy o dość astronomicznych cenach. Oczywiście wróciliśmy do hostelu rozłożyć klamoty w pokoju i zjeść coś.
Po powrocie z twierdzy spacerowaliśmy po mieście - ta dzielnica blisko Kauppatori to dzielnica rządowo - reprezentacyjna. Przy ulicy, którą chodziliśmy kilka razy (Eteläesplanadi/Södra Esplanaden) znajdują się ministerstwa i instytucje rządowe. Pomiędzy nimi jest muminkowy sklep - czyli sklep z akcesoriami z wizerunkami postaci z tej bajki, Ania chciała coś kupić już w Turku, ale jakoś tak nie wyszło. W tej reprezentacyjnej dzielnicy Helsinek zjedliśmy coś w jednej ze stylowych restauracji, pokręciliśmy się gadając o niczym po czym wróciliśmy do naszego hostelu.
Spaliśmy w hostelu Erottajanpuisto przy ulicy Uudemaankatu/Nylandsgatan. Cały hostel jest na drugim piętrze. Za trójkę zapłaciliśmy niebagatela bo 84 euro! Warunki podchodzące pod lekki syfex - nędznie wyposażona kuchnia, wspólna łazienka tycich rozmiarów, do tego kibelek ciasny jak na statku kosmicznym! Jedyne co było tam fajne to dostęp do internetu - komp był na korytarzu obok naszych drzwi oraz ciekawe towarzystwo, pogadałem tam z kilkoma osobami, oczywiście zza oceanu - z Meksyku, USA itp. Wspólnie doszliśmy do tego samego wniosku, iż hostele jako miejsce noclegowe to jednak zły pomysł. :P
Rano pakujemy klamoty i ruszamy na przystań promową co by wsiąść na prom do Tallinna. Ania była podekscytowana perspektywą płynięcia przez otwarte morze. Mnie też to cieszyło bo chciałem się w końcu znaleźć na pełnym morzu wód Zatoki Fińskiej i i widzieć wokół siebie jedynie wodę.