Do wodospadów w Ingleton pojechaliśmy w Bank Holiday. Bo wstydem jest nie wykorzystać długiego weekendu, kiedy za oknem ciepło i ani jednej chmurki na niebie. Ruszyliśmy w rana w cztery osoby trasą w kierunku Lancaster i tuż przy tym mieście skręciliśmy na wschód w stronę Ingleton u podnóża Yorkshire Dales. Jadąc przez Lancashire jak nic przypomniałem sobie książki JRR Tolkiena, krajobrazy miejscami są jak z bajki - wzgórza, zielone łąki z pasącymi się białymi owcami, lasy liściaste i schludne domy w małych wioskach. Kraina farm, rzadko zaludniona. Czasami komórka gubi zasięg.
Po dojechaniu na miejsce zaparkowaliśmy na trawiastym parkingu, kupiliśmy jakieś picie i kilka klamotów jakie to turyści mają w zwyczaju kupować po czym ruszyliśmy raźno na szlak. Szlak Ingleton Waterfalls Trail liczy osiem kilometrów przy różnicy wysokości 170 metrów. Wodospady w liczbie kilkunastu znajdują się na dwóch rzekach łączących się ze sobą już w miasteczku. Wędrówka nie należy do najłatwiejszych, przejścia są dość wąskie i bywają mokre z powodu wody wypływającej z spod ziemi Dodatkową atrakcją są schody i kamienie wystające z ziemi do tego zakręty. Wodospady widoczne z różnych pozycji, czasami całkiem dobrze, czasami są zasłonięte przez rośliny - obie rzeki przepływają przez las. Szum wody brzmi miło i aż się chce wędrować dalej - pod koniec pierwszej części wędrówki dochodzimy do Thornton Force - najwyższego wodospadu o wysokości około 5 metrów. Można podeń wejść po skałach. Ja zdecydowanie najmilej wspominam możliwość podejścia pod najwyższy wodospad.
Po minięciu wodospadów na jednej rzece dochodzimy do etapu, kiedy trzeba iść pod górę czy się chce czy nie. Wysiłek jest wygradzany, ponieważ są tam dwa obiekty gastronomiczne, oczywiście nie obok siebie. Dodatkową atrakcją są widoki na okoliczne górki. Dla mnie Yorkshire Dales wyglądają jak góry na Księżycu z filmu science fiction klasy b, nawet widać na zboczach kamienie osuwające się w dół - ogólnie wzgórza mają szaro-zielony kolor, będący miszmaszem barwy nagich skał i trawy. Od czasu do czasu mijaliśmy pnie drzew z wbitymi weń monetami 1 i 2 pensowymi. Nie wiem co one oznaczały, pewnie jakiś angielski zwyczaj podobnie jak u nas wrzucanie monet do fontanny.
Wracając mijamy farmę z budynkami pamiętającymi stare czasy. Do tego mamy kilka następnych wodospadów na drugiej rzece. Końcowym etapem wędrówki jest miasteczko. Ingleton jest małą miejscowością, ale fanatycy pamiątek z pewnością znajdą coś co skutecznie będzie zbierało kurz stojąc na regale.