Piętrowy autobus numer 5 zawiózł nas posłusznie do Peel ((Manx: Purt ny hInshey) - w drodze siedzieliśmy na górze i podziwialiśmy widoki warte uwagi. Prędkość autobusu wyniosła około 1/2 prędkości PKP, ale nie czuło się zażenowania pobytem w środku. Prędkość autobusu jest częściowo zafałszowana z powodu krętych dróg na wyspie oraz dużymi różnicami wysokości. Nasz hotel Fernleigh znajdował na miejscowej promenadzie o czym wiedzieliśmy - google maps działa. :-) a ja sam musiałem przyznać, że tutejsi kierowcy autobusów są naprawdę dobrzy, bo kręcenie w tych wąskich uliczkach wymaga zdolności. W hotelu przyjęła nas June, starsza kobieta pochodząca z Salfordu, dzielnicy Manchesteru - za młodu mieszkała opodal gdzie ja mieszkam obecnie, także swojskie klimaty :-) W Peel mieszka już od przeszło 50 lat, także Manchesteru praktycznie nie pamięta. Dopłaciliśmy za pokój resztę kasy i wyszło nam po 96 funtów na osobę za trzy noce, czyli cena w normie (192 funty łącznie). Warunki w pokoju świetne, - czysto, dostęp do łazienki i WC, wygodne łóżka itp., ogólnie to byliśmy mile zaskoczeni. Rzuciliśmy klamoty - na szafce ustawiliśmy browarki, co by mieć je na widoku (wykonalne) i kontrolować ich ilość (niewykonalne). Postanowiliśmy odpocząć co nieco leżąc na łóżkach i snując spiski po czym ruszyliśmy w teren.
W Peel dwa obiekty rzucają się w oczy - wikiński zamek Peel zbudowany na skalistej wyspie opodal miasta oraz wysoki na przeszło 140 metrów klif Corrin's Hill. Tego weekendu był akurat jakiś remont i dojście do zamku było utrudnione, ale nam to nie przeszkadzało, podeszliśmy aby się przyjrzeć po czym odbiliśmy na lewo aby wejść na klif. Widoczki były całkiem miłe, ale nie można było tego powiedzieć o pogodzie. Na szczycie klifu znajduje się wieża Corrin's Tower i zdaje się że to był pomysł Pawła aby do niej iść mimo takiej sobie pogody, wiatru wiejącego nam w twarze i upierdliwego deszczu. Mnie deszcz bardzo denerwuje, ale daliśmy radę - uczestnikom naszej skromnej wyprawy dały się nieco we znaki braki kondycyjne, ale czego to się nie robi dla idei jaką jest picie piwa. Doczłapaliśmy do wieży, i to był chyba znowu pomysł Pawła aby wyciągnąć po piwie i w nagrodę za wysiłek spożyć na miejscu. To był dobry pomysł :-) Aha - wieża jest kamienna i wygląda fajnie, na tyle fajnie aby do niej pójść wypić piwo stojąc opodal i wrócić z powrotem :D
Trochę więcej o tej wieży Corrin's Tower. Wybudowano ją w 1806 roku dla Thomasa Corrina, właściciela ziemi na tym wzgórzu oraz w okolicy. Wieża ma trzy piętra - nie wiem dokładnie co się tam znajduje, ale na pewno jest to powiązane z rodziną Corrin, fundatorami wieży. Wysokość około 10 metrów - Corrin's Tower jest doskonale widoczna z dużej odległości.
Wieczorem poszliśmy do miejscowego pubu, akurat był finał Mistrzostw Świata w piłce nożnej, ale nas to średnio zainteresowało. W zasadzie nas nie zainteresowało jeśli mam być prawdomówny ponieważ nasza uwaga skupiła się na serwowanym piwie w tym przybytku. Serwowali ciemne, więc dokonaliśmy zakupu, następnie degustacji. Po wyjściu z pubu, było jeszcze jasno, postanowiliśmy przyjrzeć się z bliska jak wygląda zamek. Przeszliśmy spory kawałek wokół przystani jachtowej po czym weszliśmy na ścieżkę wokół zamku na skalnej wysepce, klimacik fajny. Po przeciwnej stronie tej skalistej wysepki jest zatoczka i widok na otwarte morze. Tam też wypatrzyłem coś w wodzie co miało łeb psa... Sekundę czy dwie nam zajęło skojarzenie że te psie łby to są głowy fok. Żaden z nas nigdy nie widział foki w naturze, więc zaskoczenie i radość była się większa. Wcześniej napotkaliśmy kota rasy manx (bez ogona), teraz fokę - same mityczne stwory nieznane w Polsce. :P
Wracaliśmy do hotelu już nieco podchmieleni, znaczy inaczej, byliśmy pijani ale szliśmy do przodu więc nie było źle. W tym stanie jednak mieliśmy zaburzoną percepcję i żaden z nas nie potrafił odnaleźć zamka do drzwi, mieliśmy przy sobie klucz. No więc zadzwoniłem a że nikt nie schodził przez ileś tam sekund, zadzwoniłem ponownie. Zszedł dziadek jak nazwaliśmy męża June i powiedział - We aren't deaf! Ton jego głosu świadczył, iż nie jest zadowolony ze spotkania. My wybąkaliśmy przeprosiny i poszliśmy na górę nie robiąc z tego wydarzenia żadnej draki, bo tak bywa po pijaku.
Rankiem zjedliśmy śniadanie (warte zjedzenia) a Paweł dowiedział się od June, że dziadek doniósł jej kto się szwenda nocą po pijaku dobijając się do drzwi. Śmialiśmy się i już było wiadomo, że dziadek zostanie zapamiętany jako kapuś, przedłużacz i pantofel. Po śniadaniu ruszylismy na zwiedzanie- na pierwszy ogień poszło muzeum House of Manannan. To interaktywne muzeum dotyczące wikińskich korzeni Wyspy Man. Dla mnie najciekawsza była replika statku wikingów z 1979 roku - Odin's Raven, którą to Norwegowie i Manxi przypłynęli z Norwegii w 1979 roku na obchody 1000-lecia Tynwaldu, parlamentu wyspy. Tam kupiliśmy specjalny bilet Explorer coś tam za 16 funtów i mogliśmy przez 10 dni odwiedzać wymienione w nim miejsca.
Kolejnym punktem programu był Peel Castle czyli zamek który widzieliśmy z wielu możliwych stron w tym od góry ale jeszcze nie od środka. Początki tego zamku datują się na VI wiek naszej ery kiedy to w tym miejscu powstał pierwszy ośrodek chrześcijaństwa na wyspie - mnisi przetrwali ataki pogańskich Wikingów w VIII wieku naszej ery i tym sposobem twierdza zbudowana na małej skalistej St Patrick's Isle stała się głównym ośrodkiem władzy na wyspie w XI wieku. Wówczas istniało na wyspie Norse Kingdom of Mann czyli państwo Wikingów. Do chwili obecnej zachowało się część ruin zamku, w tym katedra i wieża, w której chowali się mnisi podczas ataków Szkotów - mnisi podobno siedzieli w wieży tak długo dopóki Szkotom nie znudziło się stanie pod nią. ;P
Następnym punktem programu był Castle Rushen w Castletown - zapowiadało się że ujrzymy dwa zamki jednego dnia, jakże odmienne od siebie i w dodatku oba położone przy brzegu morza. .